Kiedy to było? Bodajże w ten poniedziałek, czyli przedwczoraj. W pracy zaszło niecodzienne wydarzenie.
Muszę tu krótko napisać o mojej pracy. Jest to zakład przetwórstwa ryby - przede wszystkim łososia. Pracuję jako ,,fizol" na pakowaniu - dojeżdzam z gotową rybą, kartonami i wszystkim, co jest potrzebne do pakowania, a odjeżdzam z zapakowaną w kartony rybą. Nie narzekam; dostaję przyzwoitą płacę jak na tymczasową pracę.
Cóż się wydarzyło. Ano, jakimś dziwnym sposobem, wleciał zwiastun lata, niepozorna jaskółeczka. O ile w codziennym zamęcie pracy taki akcent jest bardzo miły, jednakże wiadomo było, że coś trzeba z nią zrobić. O ile pracownikom to wisi, czy coś lata, czy nie, to wizerunek firmy byłby mocno nadszarpnięty, gdyby coś takiego zobaczyła jakaś delegacja z innej firmy.
Właśnie. Mój brygadzista, skądinąd dobry człowiek o gołębim sercu, z pewnym zafrasowaniem obserwował poczynania jaskółki. Trzeba było coś zrobić.
Najpierw zgasili światła w połowie hali. Te palą się na zakładzie CAŁY czas, więc gdy nastała ciemność nad moim pakowaniem... cóż, to było niecodzienne wrażenie. Jeżeli się nie mylę, miało to służyć temu, żeby jaskółkę ciągnęło w stronę światła. Cóż, jakby to była ćma...
Niemniej jednak, mogliśmy się trochę poobijać, i obserwować zmagania. Strop znajduje się bardzo wysoko, więc nie dało się jej złapać w ręce czy coś w tym rodzaju. Rozochoceni mechanicy rzucali w nią kulkami z taśmy klejącej i folii. Jeden nawet wziął miotłę i przyczepił do niej szeroki karton. Ale ta latała z miejsca na miejsce, grając im na nosie. Wleciała sobie w ciemniejszy obszar, a oni nie mogli jej znaleźć.
Zrobiła tak gdzieś cztery okrążenia. Zmęczona przysiadła na kablu. Kulka z taśmy tak mocno ją uderzyła, jakby to był kamień. To było natychmiastowe.
Cóż, rozumiem. Parę osób straciłoby posady, gdyby ktoś ważny to zobaczył. Z drugiej strony, nic nie usprawiedliwia autentycznej radości z brutalnego uganiania się za ptakiem.
Człowiek od czasów Rzymian tak naprawdę się nie zmienił... Chleba i igrzysk.