Archiwum 26 maja 2010


maj 26 2010 Beat Hazard - ZASMAKUJ TĘCZY
Komentarze: 0

Na grę trafiłem, kierując się opinią jednego z użytkowników forum, na którym bywam. Nie jest to jakiś olbrzymi potwór zżerający masę pamięci... 32 MB w naszych czasach aż dziwi. Silnikiem gry jest wspaniały koncept.

 

Nie wiem jak Wy lubicie grać w swoje gry... U mnie nader często oryginalny soundtrack jest wypierany przez ten z winampa, jeżeli ,,ssie"; wyłączam go, i specjalnie dobieram muzykę. Grając w gwałtowne strzelanki, dobry metal potrafi dać nam niezłego kopa energi, i eksterminacja przychodzi z taką dużą wręcz dozą adrealiny, kiedy w tle leci genialna solówka. Normalną rzeczą dla mnie jest także przesłuchywanie muzyki, pogrywając sobie chociażby w saperka.

 

Jak to się ma do recenzji? Otóż, Beat Hazard jest napędzany Twoją własną muzyką. Bardzo oryginalny pomysł, który przykuł moją uwagę.

 

Gra aktualnie wygląda prosto, na podobne można natrafić na stronkach z grami online. Naciąganym protoplastą mógłby być Galaxian z Pegazusa; charakter gry jest bardziej zbliżony do znanej na świecie serii Touhou. Sterujemy stateczkiem, którym zestrzeliwujemy wszystko, co do nas podlatuje; czy to jest skała, czy stateczek, czy boss, i mamy przeżyć całą piosenkę. Cele nadlatują z każdej ze stron ekranu, także trzeba uważać. Jedyną różnicą od podobnych gierek jest silnik Beat Hazard. On, w zależności od piosenki tworzy nam planszę! Od różnych parametrów zależy, co zobaczymy w rozgrywaniu danej piosenki. Od czynników długofalowych zależy ilość bossów, średniofalowych - rodzaj i ilość normalnych przeciwników; a od krótkofalowych - rodzaje bonusów oraz siła ataku naszego statku. Podsumowując, im bardziej energiczny utwór jest, tym więcej ,,tęczy" wypluwa z siebie samolocik, oraz może pojawić się więcej bossów.

 

Właśnie, co do tytułowego smakowania tęczy. TO NIE JEST GRA DLA EPILEPTYKÓW. Takiego przeładowania kolorków, fal, kulek i kolorowego dymu w tle w żadnej grze nie widziałem, i wygląda to po prostu świetnie. Jak pokaz laserów na plaży; tfu, nawet lepiej. A fakt, że muzyka dopasowuje się w rytm strzelania - to trzeba poczuć. Trzeba nawet planować, żeby w momencie solówki być przygotowanym na masową eksterminację, i na odwrót - w momencie ciszy należy przystopować i unikać ryzykownych manewrów.

 

To świetne narzędzie do przesłuchiwania soundtracków. Poza tym, gra naprawdę potrafi być trudna, jeżeli piosenka nie przypasuje. Na razie na czele plasuje się soundtrack z Clannadu - anime, żeby wątpliwości nie było. Jest dużo cichych momentów, ale bossów niespecjalnie ubywa...

 

To nie jest gra, przy której stracę kilka miesięcy z życiorysu... Ale przykuła mnie na jakieś trzy godziny do kompa, do 1:30, gdy musiałem następnego dnia wstać o 5:30. Więc myślę, że coś w sobie ma. Zostaje u mnie w ulubionych mini gierkach.

 

Przykładowy filmik z gry: https://www.youtube.com/watch?v=LXzmc5hhuQ8

maj 26 2010 Polowanie na jaskółkę.
Komentarze: 1

Kiedy to było? Bodajże w ten poniedziałek, czyli przedwczoraj. W pracy zaszło niecodzienne wydarzenie.

 

Muszę tu krótko napisać o mojej pracy. Jest to zakład przetwórstwa ryby - przede wszystkim łososia. Pracuję jako ,,fizol" na pakowaniu - dojeżdzam z gotową rybą, kartonami i wszystkim, co jest potrzebne do pakowania, a odjeżdzam z zapakowaną w kartony rybą. Nie narzekam; dostaję przyzwoitą płacę jak na tymczasową pracę.

 

Cóż się wydarzyło. Ano, jakimś dziwnym sposobem, wleciał zwiastun lata, niepozorna jaskółeczka. O ile w codziennym zamęcie pracy taki akcent jest bardzo miły, jednakże wiadomo było, że coś trzeba z nią zrobić. O ile pracownikom to wisi, czy coś lata, czy nie, to wizerunek firmy byłby mocno nadszarpnięty, gdyby coś takiego zobaczyła jakaś delegacja z innej firmy.

 

Właśnie. Mój brygadzista, skądinąd dobry człowiek o gołębim sercu, z pewnym zafrasowaniem  obserwował poczynania jaskółki. Trzeba było coś zrobić.

 

Najpierw zgasili światła w połowie hali. Te palą się na zakładzie CAŁY czas, więc gdy nastała ciemność nad moim pakowaniem... cóż, to było niecodzienne wrażenie. Jeżeli się nie mylę, miało to służyć temu, żeby jaskółkę ciągnęło w stronę światła. Cóż, jakby to była ćma...

 

Niemniej jednak, mogliśmy się trochę poobijać, i obserwować zmagania. Strop znajduje się bardzo wysoko, więc nie dało się jej złapać w ręce czy coś w tym rodzaju. Rozochoceni mechanicy rzucali w nią kulkami z taśmy klejącej i folii. Jeden nawet wziął miotłę i przyczepił do niej szeroki karton. Ale ta latała z miejsca na miejsce, grając im na nosie. Wleciała sobie w ciemniejszy obszar, a oni nie mogli jej znaleźć.

 

Zrobiła tak gdzieś cztery okrążenia. Zmęczona przysiadła na kablu. Kulka z taśmy tak mocno ją uderzyła,  jakby to był kamień. To było natychmiastowe.

 

Cóż, rozumiem. Parę osób straciłoby posady, gdyby ktoś ważny to zobaczył. Z drugiej strony, nic nie usprawiedliwia autentycznej radości z brutalnego uganiania się za ptakiem.

 

Człowiek od czasów Rzymian tak naprawdę się nie zmienił... Chleba i igrzysk.